Odwiedzając dziś Łańcut, znakomita większość turystów trafia wprost do najsłynniejszej atrakcji – zamku Lubomirskich. Rzadko kto zauważa, stojącą w samym centrum miasta, synagogę
Prosta i skromna w formie bryła budynku kryje wnętrze zachwycające bogatymi dekoracjami i monumentalną skalą – w najwyższym punkcie sklepienia wysokość sali głównej wynosi 9,2 m. Niezaprzeczalnie największe wrażenie robi stojąca pośrodku sali głównej architektoniczna bima (podwyższenie, z którego czyta się Torę). Uwagę zwraca też znajdujący się na wschodniej ścianie bardzo dekoracyjny Aron ha-Kodesz (miejsce, tu wnęka, gdzie przechowywano Torę). Ściany i sklepienia pokrywa wyjątkowo bogata i barwna polichromia i sztukateria, pochodząca z XVIII, XIX i początku XX w., a półkoliste nisze wypełnione są tekstami modlitw.
Ważnym miejscem w synagodze jest pomieszczenie zwane Salą Lubelską. Na początku XIX w. przebywał w Łańcucie słynny cadyk Jaakow Icchak Horowitz (1745–1815), który właśnie we wspomnianym pomieszczeniu przy synagodze miał swój oddzielny pokój, gdzie modlił się, studiował i dyskutował z chasydami. Nazywano go łańcuckim świętym, a gdy z Łańcuta przeniósł się do Lublina, został okrzyknięty widzącym z Lublina. Posiadał on bowiem niezwykłą zdolność przewidywania czy też odczytywania tego, co działo się w odległym miejscu i czasie. Jego uczniem był – niemal równie słynny – cadyk Naftali Cwi Horowitz z Ropczyc (1760–1827), kojarzony głównie jako mistrz kabalistycznej interpretacji Tory. Gdy 8 maja 1827 r. przejeżdżał przez Łańcut – prawdopodobnie w drodze do Lublina, gdzie zamierzał odwiedzić grób swojego mistrza – miał wypowiedzieć słowa: Pachnie tu rajem, po których zasłabł i umarł, a że tradycja żydowska nakazuje pochowanie zmarłego przed zachodem słońca, jego grób (ohel) znajduje się na łańcuckim cmentarzu żydowskim.
Warto zobaczyć w okolicy:
Fot. Krzysztof Zajączkowski